wczasy, wakacje, urlop
02 September 2013r.
Legendy z Postomina Nad jeziorem Wicko Kraina nad jeziorem jest tak piękna, że przybysz nie może oderwać od niej oczu. Chwyta wzruszenie i łzy same napływają do oczu, kiedy ogląda się lustro wody wśród czarującego krajobrazu nad mierzeją. Obok wioski ciągnie się długi, wąski półwysep w kierunku Wieka Morskiego. Na małej wysepce wśród trzciny i sitowia znajduje się siedlisko ptaków, prawdziwy ptasi raj. Niestety młodzież z okolicznych wiosek wypłoszyła ptactwo. Krajobraz pełen niespodzianek zachęca do wypoczynku i marzeń, szczególnie kiedy o zmroku nad jeziorem unoszą się opary niczym powiewne welony lub mgliste widziadła. Może opowiadają o dalekiej przeszłości, o mnichach, którzy tu kiedyś przebywali. Słychać niekiedy ich śpiew; # „Źródło wiecznej miłości Pocicszyciclko zasmuconych, Pobożna Matko Zbaw ienia, Bądź pozdrowiona. Ty Królowo Dziewie!" Jezioro jest płytkie. Gdyby obniżyć poziom wody o jeden metr , to suchą nogą można by przejść na drugi brzeg. Tylko jeden dopływ, strumyk młyński z Marszewa, zasila wody jeziora od południa. Stor-fowana żyła wodna tworzy połączenie jeziora W icko z jeziorem Kopań. Brzeg morski jest płaski, lecz na mierzei wydmy stają się coraz wyższe. Wydma kok) Modły dochodzi do 40 metrów wysokości. Obszar wędrujących wydrn sięga od Królewic po Zaleskie i aż. do Modlinka. Wydmy cieszą i smucą. Piękne piaskowe pola, a obok zasypany umierający las, a niekiedy nad prawie białym piaskiem czerwone jak krew słońce. Cudowne są wieczory nad jeziorem, kiedy światło latarni morskiej z Jarosławca odbija się i znika w wodzie. Szczupła wieża latami mierzy 33 metry i stoi 22 metry nad poziomem morza. Światło jest widoczne do około 50 kilometrów, a moc lamp rozbłyskowych liczy około 54 miliony normalnych żarówek. Latarnie morskie w Jarosławcu i Trzęsaczu były jedynymi na Zapomorzu przy końcu XIX wieku, Turyści rzadko odwiedzają ten odludny zakątek pomorskiej ziemi poprzerzynany tylko polnymi drogami. Odgłosy dnia codziennego słychać tylko talem, kiedy do Jarosławca, Głownicy, Jezicrzan i Łącka przyjeżdżają urlopowicze i kuracjusze. Ludność długo utrzymywała swoją odrębność, stare zwyczaje i przesądy. Jeszcze do niedawna bardziej polegała na odziedziczonej biblii i domowym kluczu, który pomagał odkryć złodzieja, niż na policji. Winni temu byli Cyganie i wędrowni komedianci, którzy obserwowali domostwa i zostawiali swoje tajemne znaki na bramach i murach ku wiadomości innym. Bardzo często wykorzystywali to złodzieje. i z tego powodu ludność wróciła do starych zabobonów i do potajemnych praktyk z biblią i kluczem 4 4 Biblia i klucz: używane były niegdyś jako próba sądu hożego odwołania się do instytucji wyższej niż ziemska, opartej na mniemaniu, że bóstwo ochroni niewinnego i przyczyni się do wykrycia sprawcy. Biblię otwierana na Księdze Rut, na psalmie 50.. umieszczano w tym miejscu klucz od drzwi, tak aby rączka wystawała. Biblię zawiązywano sznurkiem, a oskarżyciel i oskarżony trzymali ją wspólnie czubkiem serdecznego palca. Oskarżony musiał recytować słowa, których dotykały zęby klucza: „Boże, obmyj mmc od nieprawości mojej i oczyść mię z grzechu!Jeśli był winnym, klucz winien był zwrócić się ku niemu, a księga upaść na podłogę. {W. Kopłiński: Słownik mitów i tradycji kultury. W-wa J9H5). Statek widmo na jeziorze Wicko R. Zenke: Nad jeziorem Wicko, rysunek tuszem Dawno temu, w XIV - XV wieku, mieszkańcy nadbrzeżnych osad zajmowali się rozbójnictwcm morskim. Podczas sztormowych nocy zapalali na wydmach duże ogniska, by przywabić błądzące i potrzebujące pomocy statki. Pewnego jesiennego wieczoru wartownicy zauważyli trójmasztowy statek, który walczył z szalejącym sztormem. Statek dryfował, gdyż jeden maszt był już złamany. Nie było prawic żadnej widoczności. Statek zbliżył się do wysokiego brzegu koło Jarosławca. Wtedy jeden z marynarzy zauważył na wschodzie duży ogień przy brzegu. Czy tam ma być ratunek ? Miejsce do zawinięcia i do postoju ? Kapitan skierował statek w kierunku ognia. Był to jednak tyłko zwodniczy podstęp, który zwabił statek na płytkie wody, gdzie osiadł na mieliźnie. Nic było już ratunku. Cała załoga utonęła, a z pięknego statku pozostał jedynie w rak. Pamięć o tym haniebnym czynie żyje do dziś. Przed nadchodzącym nieszczęściem łub powodzią wrak statku unosi się - jakby z pomocą niewidzialnych rąk - z dna morza do góry, bardzo wysoko, aż zawiśnie nad ludźmi Wr bladym świetle księżyca widoczne są bardzo dokładnie stare części statku, widać dwa cale i jeden złamany maszt, kapitana na mostku i załogę proszącą o pomoc. Wszystko to dzieje się w zupełnej ciszy. Potem statek przenosi się nad jeziorem do Jeziorzan i znika w dużej stodole. O tajemniczym łabędziu na jeziorze Wicko Koło Łącka, gdzie strumyk klasztorny wpływa do jeziora, księżna Adelajda Brunszwicka w 1394 roku założyła klasztor. Zakon Kartuzów był jednak zbyt ubogi by mógł utrzymywać klasztor na takim odludziu, więc zakonnicy przeprowadzili się do Darłowa do klasztoru Korona Maryi. Na miejscu dawnego klasztoru w pobliżu Łącka jeszcze dzisiaj można znaleźć szczątki starego muru. Mnich z tego klasztoru popełnił straszną zbrodnię. Porwał dziewicę z Łącka, a kiedy nie chciała mu być posłuszną, zgwałcił ją i wrzucił do jeziora. Po chwili wypłynął z toni śnieżnobiały łabędź i z żałosnym śpiewem poruszał się po jeziorze. Łabędź zawsze wypływał w miejscu zatonięcia dziewczyny. Żałosny śpiew łabędzia zwrócił uwagę rybaków, którzy zauważyli, że ptak ten był większy od pozostałych i miał pięknie upierzoną głowę. Poza tym nie był płochliwy, nie uciekał kiedy rybacy do niego podpływali. Zaciekawieni zaczęli badać dno jeziora i odkryli zwłoki dziewczyny obciążone kamieniami. Od razu domyślili się, że mordercą jest mnich, gdyż jego dziwne i skryte zachowanie rzucało się w oczy. Nieczyste sumienie nie dawało mu spokoju. Uciekł do lasu, wędrował po wydmach, gdzie zginął. Po latach odkryto szkielet przykryty mmsim habitem. Tak zginął złoczyńca w wydmowych piaskach. Jego duch nie zaznał spokoju. Straszy od czasu do czasu przerażonych wędrowców. Także łabędź niekiedy się pokazuje. Kto zobaczy tego pięknego, większego od innych ptaka z piękną głową, ten zazna szczęścia. Gniazdo zbójeckie nad jeziorem Wicko Pośrodku jeziora na linii między wioskami Wicko i Wicko Morskie leży mała wyspa schowana w sitowiu W dawnych czasach mieściło się tu gniazdo rozbójników morskich. Takie same kryjówki istniały podobno na Górze Chełmskiej koło Koszalina , na Rowokole koło Smołdzina i w innych miejscach na wybrzeżu Zapomorza. Z wyspy na jeziorze prowadziła grobla aż do Wicka Morskiego. Wracając z rozboju piraci korzystali z tej grobli, aby zatrzeć ślady ucieczki. W połowic nasypu leży duży granitowy głaz narzutowy, który spełniał rolę drogowskazu. Do dziś wystaje nad powierzchnię wody i widoczny jest z brzegu. W czasie wojen francuskich podobno wojsko korzystało z tego przejścia przez jezioro. Chłopi przy niskim stanic wrody pędzili swoje bydło do Wicka Morskiego także przez groblę. Stary człowiek z Łącka twierdzi, że on przeszedł suchą nogą przez jezioro, korzystając z drogi na grobli. Zasypana wieś Dawno, dawno temu na mierzei między jeziorem Wicko a Bałtykiem leżała bogata wieś. Dzisiaj rozciągają się tam wędrujące wydmy i lasy. Kiedy zaczęto wycinać las, piasek zasypywał okolice. Tworzyły się całe piaskowe góry. Wędrujące piaski pomału pokrywały wieś. Duża wydma posuwająca się w głąb lądu pokrywała wszystko, lecz. posuwając się w kierunku jeziora odkrywała ruiny domów. Nie na długo, następna wydma zakrywała je ponownie. Legenda mówi, że okoliczna ludność widziała fundamenty domostw, które czasem wystają z piasków. Po sztormach znów znikają. Widmo na murze cmentarnym w Łącku Od dawna znane są miejsca w których straszy, na przykład cmentarze, odosobnione mostki czy dróżki z wierzbami. Ludzie omijają je lękliwie, zwłaszcza gdy jest ciemno. Na niektórych cmentarzach w gminie naprawdę straszyło. Tak mówiono. Pewnego razu dwaj chłopcy bawili się w duchy i za to zostali ukarani bardzo srogo. Legenda mówi o synu rybaka z Wicka Morskiego, który u kowala w Łącku uczył się rzemiosła. Często odwiedzał rodziców, ale zawsze w towarzystwie drugiej osoby, gdyż bardzo bał się duchów. Kiedyś musiał samotnic odbyć drogę. Z powodu dużego wesela nie znalazł osoby, która by mu mogła towarzyszyć. Dowiedziało się o tym, dwóch młodych ludzi z Łącka, którzy wiedzieli o jego wielkiej lę-kliwości. Postanowili go nastraszyć. Uczeń kowala był barczysty, wysokiego wzrostu. W ręku trzymał duży ciężki dzban kamionkowy dla szynkarza w Łącku. Gdy był w pobliżu cmentarza zobaczył na murze bardzo dużą postać w białej szacie z dziwnie wielką głową, świecącymi oczami i ustami jak żywy ogień. Kolana się mu zatrzęsły, a zęby zadzwoniły. Wtem zobaczył drugą straszliwą postać wychodzącą z cienia drzew i zagradzającą mu drogę. Chłopiec jąkając się poprosił by go przepuściła. Postać potrząsnęła głową i wyciągnęła rękę chcąc go dotknąć. Chłopiec w szalonej rozpaczy uderzył ją z całcj siły dzbanem. Rzekome widmo z głośnym krzykiem upadło na ziemię, a widmo z muru cmentarnego uciekło chowając się między krzyżami. Przyszły kowal zapomniał o strachu, zbliżył się do leżącej postaci i rozpoznał w niej swego znajomego, który niestety już nie żył. Obok zakrwawionej głowy leżała duża rozłupana dynia. Sąd uniewinnił chłopca z zarzutu zabójstwa, gdyż działał w obronie własnej. Odlewanie dzwonów Łącku Dźwięk dzwonów łąckiego kościoła jest znany w okolicy od dawien dawna. Na wieży znajdują się trzy średniowieczne dzwony. Najmniejszy jest bez napisu i jest najstarszy. Dwa większe mająepigrafy i proste ozdoby na uchwytach. Podobno zostały wykonane przez lu-dwisarza z Łącka. Ponieważ dzwony przeznaczone były dla kościoła w jego rodzinnej wsit mistrz chciał je wykonać szczególnie pięknie , miały być arcydziełami, jego najlepszą pracą. Ludwisarz odlewał je trzy razy, lecz nie był zadowolony ze swojej pracy. Podczas czwartej próby mistrza odwołano. Wtedy uczcń nie potrafił oprzeć się pokusie i sam dokonał odlewu dużego dzwonu. Po powrocie mistrz wpadł w szał i zaczął się znęcać nad chłopcem, który uciekł i skrył się w lesie. Dzwon odlany przez ucznia miał piękną, jasną tonację dźwięku, tak że wszyscy go podziwiali. Chłopice stał się znany i otrzymywał więcej zamówień niż jego mistrz. Ten pękał z zazdrości, a w jego sercu rosła wielka zawiść. Postanowił go zabić, co niebawem uczynił. Zwłoki zakopał pod korytem w chlewie. Jednak zwłoki odkryto i mistrza słuszne ukarano. Dzwon dzwoni do dziś i słychać zażalenie w jego dźwięku: Kto mnie odlewał, ten nie żyje: został pochowany pod korytem w chlewie. Według innego podania , to mistrz podobno wyczytał te słowa podczas bicia dzwonu i pełen skruchy zgłosił się do sądu. Błędny ognik koło Jarosławca Nad Martwą Głownicą rozciągają się szerokie bagna. Podczas cichych, ciemnych nocy jesiennych ukazują się tu błędne ogniki skaczące od kępki do kępki. Według legendy rzccz stała się lak. Dwieście lal ternu w Darłowie kwitła żegluga morska, ale wielu tu mieszkających marynarzy było zatrudnionych na statkach wypływających z Gdańska. Punkt zbiorczy tych mężczyzn był w Jarosławcu. Stamtąd wozami jechali do Gdańska. Wieczór pożegnalny był weso-ły, wypili mnóstwo rumu. Nad ranem wsiedli na wozy i odjechali. Jeden z wozów w ciemności zboczył z drogi i wjechał w bagna koło Głownicy. Miejsce było bardzo głębokie i wszyscy utonęli. Dusze topielców nie mogą zaznać spokoju i dlatego ukazują się zmęczonemu samotnemu wędrowcy, jako skaczące błędne ogniki, które prowadzą go do zdradliwego miejsca, w którym utonie. W innych wioskach ludzie opowiadają podobną legendę o błędnych ognikach. Według niej ogniki to niespokojne dusze nie ochrzczonych dzieci, które zginęły nienaturalną śmiercią. Wilkołaki5 w Nosalinie Na wsi był zwyczaj zostawiania koni na łące przez całe lato, także na noc. Był to zwyczaj niebezpieczny, gdyż wilki napadały na nie i rozszarpywały. Pasterze jednak najbardziej obawiali się wilkołaków. 5 wilkołak wg dawnych wierzeń ludowych, to człowiek mogący zamieniać się u! wilka. W Nosali nie zagnieździły się trzy wilki. Najgroźniejsza była stara wilczyca. Wilki poganiały konie , a wilczyca je rozszarpywała. Jeden z parobków w Nosalinie zamieniał się w wilkołaka. Pewnego dnia syn gospodarza zobaczył go śpiącego na przypiecku. Zdziwił się ogromnie, gdyż z podartych spodni leżącego wystawał owłosiony ogon wilka. Przestraszony zawołał ojca, który gdy zobaczył ogon, chwycił siekierę i odrąbał go. Parobek się obudził i rzucił się na gospodarza zrywając ubranie. Ale to był ostatni wyczyn wilkołaka. Wraz z odrąbanym ogonem natura wilka uszła z jego ciała, za co był do końca życia wdzięczny gospodarzowi. Skąd się biorą wilkołaki Dawniej wierzono, że niektórzy ludzie mogą zmieniać się w wilki i z czasem stają się wilkołakami. Jednak nic każdy człowiek mógł ulec takiej przemianie. By stać się wilkołakiem konieczny był specjalny pas krojony ze skóry straceńca o północy przy akompaniamencie modlitwy do szatana. Posiadacz takiego pasa, gdy założył go przed zmierzchem - w nocy stawał się wilkołakiem, który buszuje po okolicy, rozszarpuje konie i rzadziej napada na inne zwierzęta. Trudno było złapać wilkołaka; Trzeba go było trafić święcona kulą. Trafiony, umierając znów stawał się człowiekiem. Diabelski zakład w Staniewicach O przeszłości Staniewic osnutej legendarni jeszcze dziś opowiadają mieszkańcy. Mówią o wojnach między rozbójnikami i kupcami, o wojnie trzydziestoletniej oraz o lak zwanym diabelskim zakładzie. Sołtys zapisał kiedyś podanie o diable. Przed kilku wiekami sołtysem Staniewic został chłop Selkc. Polecił go w swoim testamencie stary sołtys Wormer, który funkcję swoją pełnił 30 lat. Po jego śmierci jego życzenie zostało spełnione. Przez wieś płynęła rzeka, która utrudniała mieszkańcom wsi dojazd do Sławna. By dostać się do miasta musieli jechać okrężną drogą przez mokradła. Nowy sołtys chciał sam zbudować most, by dać mieszkańcom prezent na początek sołtysowania. W zimowy poranek zaczął wozie taczką ziemię, by zrobić na rzece jak najwęższe miejsce do budowy mostu. Pracował niezmordowanie wrzucając do wody taczkę za taczką, ale rezultatu nie było widać. Sołtys się jednak nic poddawał się i pracował dalej. Gdy jednak nie było w idać postępu , rozgniewany zawołał: Zdaje się , żc diabeł macza w tym pałce. W tej samej chwili rozległo się uderzenie pioruna i przed sołtysem zjawił się diabeł pytając czego od niego żąda ? Sołtys nie należał do ludzi, których ogarnia strach i kazał diabłu zasypać rzekę do określonej szerokości. Diabeł tul rzekł: będziesz to miał za dwie godziny, ale musisz mi za to obiecać swoją duszę. Sołtys przekonany, żc diabeł nic jest w stanic wykonać pracy w tak krótkim czasie przystał na jego propozycje. Szatan natychmiast wziął się do roboty. W zawrotnym tempie pędził z taczkami pełnymi ziemi ku rzecc i szybko jc wypróżniał. Stopniowo z fal zaczęła wyłaniać się ziemia. Sołtys już wiedział, że w ciągu następnej godziny diabeł wykona pracę. Pomyślał o ucieczce, ale natychmiast tę myśl odrzucił. Diabeł i tak wykona pracę i upomni się o jego duszę. Musiał mu przeszkodzić w ukończeniu pracy. Szybko, jak tylko mógł, pobiegł do domu, wpadł do kurnika, chwycił dużego koguta, wsadził go do worka i wrócił do diabla. Jeszcze jedna taczka — krzyknął diabeł - i twoja dusza będzie należeć do mnie. Sołtys wypuścił koguta z worka i gdy ten poczuł ziemię pod nogami natychmiast zapiał. Sołtys wiedział, że diabeł nie może znieść koguciego piania. Diabeł z wściekłości wysypał ostatnią taczkę na pole, skoczył gwałtownie nad rzekę i rzucił z jednego brzegu na drugi kamień. Od tamtego czasu w Stanicwicach już go nie widziano. Na tym kamieniu jeszcze sto lat temu był odcisk diabelskiej stopy. Sołtys zawiózł do rzeki jeszcze jedną taczkę ziemi i mógł zacząć budowę mostu. Diabelski kamień leżał w wąwozie nad rzeką. Później został wysadzony i wykorzystany do budowy drogi. Sobowtór l Rusinowa Pastor Ruhn urzędował w Rusinowie przeszło pół wieku (1743-1794). Podczas jego posługi spłonęła plebania. Ale ta legenda mówi o innym wydarzeniu: o domniemanym sobowtórze księdza. Sobowtór ukazywał się we wsi i na polach, kiedy mieszkańcy wiedzieli, że pastor jest w domu. Służące często widziały sobowtóra i dlatego żadna z nich nie chciała na plebanii pracować. W końcu odważna dziewczyna opowiedziała pastorowi o zjawie. Powiedziała, że widziała ją na strychu, w ogrodzie i na polu, choć wtedy pastor przebywał w gabinecie. Pastor poprosił by natychmiast poinformować go, gdy pojawi się sobowtór. Pewnego letniego dnia pastor w swoim gabinecie przygotowywał się do niedzielnej mszy. Służąca w tym czasie pracowała w ogrodzie i zobaczyła, pastora przechadzającego się ścieżką w pobliżu płotu. Szybko wtedy pobiegła do gabinetu i zobaczyła , żc ksiądz siedzi przy biurku. Bez tchu krzyknęła: „Pastorze, szybko, tam w ogrodzie jest on". Pastor wstał, wziął biblię i wyszedł ale nie pozwolił nikomu iść za sobą. Co robił w ogrodzie nie wiadomo. Słychać było jedynie głośne czytanie biblii i wezwania by zjawa odeszła. Od tego czasu nikt więcej nie widział sobowtóra. Cudowny ratunek przed wilkami W dawnych czasach na mokradłach otoczonych krzakami i trzciną koło Wicka Morskiego pasano konie i źrebięta. Zarośla na brzegu jeziora były świetną kryjówką dla wilków, które szczególnie upodobały sobie młode konie. W różny sposób atakowały źrebięta, na przykład wyrywały im gardziel lub wypruwały wnętrzności. Wilki napadały także na samotnie wędrujących łudzi. Tak stało się pewnego jesiennego dnia podczas ogromnej ulewy. Chłop z Rusinowa jechał konno po rozmokłych drogach do miasta. Na granicy wioski, gdzie stał młyn, z zarośli wyskoczyła gromada wilków. Jeździec spiął konia ostrogami i pognał naprzód. Nagie zobaczył przed sobą drugą sforę wilków. Przestraszony nie widział wyjścia ze śmiertelnego niebezpieczeństwa. Wtedy zobaczył obok drogi wysoką sosnę. W jednej chwili złapał się rozłożystej gałęzi i drżąc cały wskoczył na drzewo. Zaskoczone wilki zatrzymały się i wyjąc z całej siły próbowały się wdrapać na drzewo. Wykorzystując tę chwilę koń bez jeźdźca pognał na przełaj przez pola ciągnąc za sobą wilki. Przy swojej zagrodzie w Rusinowie kopnął kopytami w bramę, budząc w ten sposób domowników. Z latarniami i wilczymi dzidami z ogromnym krzykiem otworzyli bramę. Koń cały zlany potem wielkimi skokami dotarł do stajni. Przestraszone wilki uciekły w cicmną noc. Ponieważ koń wrócił sam myślano, żc jeździec nie żyje. Rano grupka ludzi wybrała się na poszukiwanie zaginionego. Z wielkim zdziwieniem zobaczyli go siedzącego na wysokiej sośnie. Pół żywego zdjęto z drzewa i zaniesiono do domu, gdzie opowiadano wszystkim o cudownym ocaleniu przed wilkami.